Rozdział I
Miłe Złego Początki
W dolinie leżącej w pasmie Gór Białych zaczynał się kolejny dzień. Osada powoli budziła się do życia. ludzie zaczynali krzątać się po ulicach kupcy rozstawiać swoje stragany. Była to spokojna wioska, mieszkańcy nie musieli się niczym przejmować. Ludzie byli tu dobrzy i pomocni , może z nielicznymi wyjątkami.
***
Obudziło mnie walenie do drzwi i głos wujka Wuno.
- Wstawaj Imet, owce same się nie wypasą!
- Już wstaje daj mi tylko parę minut.
Zwlekłem się z siennika i podszedłem do miski z wodą. Pochyliłem się nad nią i przyjrzałem mojemu odbiciu. Moje brunatne krótkie włosy były w nieładzie. Policzki zaczynała już porastać szczecina brody. Pod lewym okiem dalej miałem siny ślad. Była to pamiątka po bójce z Rolfem. Chciał zabrać mi moje pieniądze jednak nie dałem się. Co prawda dostałem wtedy niezły łomot ale udało mi się zachować moje oszczędności.
- Jeszcze mu się za to odpłacę. - Mruknąłem przemywając twarz zimną wodą. Ubrałem się szybko w płócienne spodnie , białą koszule oraz skórzaną kamizele i ruszyłem do drzwi. Kiedy przechodziłem przez próg uderzyłem się głową w framugę. Byłem za wysoki jak na lokalne standardy budowlane. Zszedłem po schodach do głównej izby i zobaczyłem wujka siedzącego przy stole i palącego fajkę. Był on krępym mężczyzną w podeszłym wieku. U boku zawsze trzymał laskę gdyż jakieś 8 lat temu wpadł pod rozpędzony powóz który zgruchotał mu nogę. Od tej pory to zajmuje się wypasem jego stada. Przy piecu krzątała się ciotka Luci. Jak zwykle zajmowała się domostwem. Byłem z nimi od urodzenia. Moja matka zmarła przy porodzie a ojciec odszedł w nieznane gdy się o tym dowiedział. Śniadanie dla mnie było już zawinięte w płótno przywiązane do mojego pasterskiego kostura. Ciocia Luci jak zwykle nie próżnowała.
- Jeszcze mu się za to odpłacę. - Mruknąłem przemywając twarz zimną wodą. Ubrałem się szybko w płócienne spodnie , białą koszule oraz skórzaną kamizele i ruszyłem do drzwi. Kiedy przechodziłem przez próg uderzyłem się głową w framugę. Byłem za wysoki jak na lokalne standardy budowlane. Zszedłem po schodach do głównej izby i zobaczyłem wujka siedzącego przy stole i palącego fajkę. Był on krępym mężczyzną w podeszłym wieku. U boku zawsze trzymał laskę gdyż jakieś 8 lat temu wpadł pod rozpędzony powóz który zgruchotał mu nogę. Od tej pory to zajmuje się wypasem jego stada. Przy piecu krzątała się ciotka Luci. Jak zwykle zajmowała się domostwem. Byłem z nimi od urodzenia. Moja matka zmarła przy porodzie a ojciec odszedł w nieznane gdy się o tym dowiedział. Śniadanie dla mnie było już zawinięte w płótno przywiązane do mojego pasterskiego kostura. Ciocia Luci jak zwykle nie próżnowała.
- Dzień dobry ciociu, wujku.
- Witaj chłopcze - odpowiedzieli jednocześnie - Owce już na ciebie czekają - rzekł Wuno. chwyciłem mój kij pasterski i wyszedłem z chaty. Ciocia wyjrzała przez okno i przywołała mnie gestem dłoni . - Imet dzisiaj na kolacje twoja ulubiona pieczeń więc się nie spóźnij tym razem.
- Dobrze ciociu będę punktualnie-odrzekłem i ruszyłem ze stadem 18 owiec na łąki. Nasze zwierzęta może nie były z najlepszej rasy ale dawały jednak bardzo ciepłą i wytrzymałą wełnę. Trudno było o drugą taką w naszej okolicy. Przechodząc przez uliczki zobaczyłem Matyldę wieszającą pranie. Była ona córką piekarza i najśliczniejszą dziewczyną w całej dolinie,wszyscy mężczyźni zabiegali o jej względy. Byłem w niej zakochany lecz wiedziałem, że nie mam u niej szans. Jej rodzina była majętna i poważana w całej wiosce. Córka bogatego piekarza miała by się związać z zwykłym pastuchem, to było nie do pomyślenia. Jedyne co mi pozostało to napawać swe oczy jej pięknem. Była ubrana w zieloną suknie ciasno opinającą jej zgrabną sylwetkę. Jej rumiana cera i blond włosy związane w koński ogon zapadły w mej pamięci. Niestety droga przy jej domostwie musiała kiedyś się skończyć. Straciłem ją z widoku jednak dalej widziałem ją oczami mojej wyobraźni. Było ciepło i wiał leciutki wicherek.
- Pogoda wprost idealna na wypas. - powiedziałem sam do siebie.
Po kilku godzinach drogi w końcu dotarłem na pastwisko. Owce rozproszyły się po łące skubiąc trawę a ja rozsiadłem się wygodnie pod jedynym drzewem w okolicy które dawało przyjemny cień. Rozwinąłem pakunek od cioci Luci. była w nim połowa bochna chleba 3 plastry suszonej jagnięciny oraz kawałek sera. W pobliżu był czysty strumień więc nie musiałem nosić ze sobą wody.
- Złota kobieta. - rzekłem spoglądając na na te pyszności. Po skończonym posiłku napiłem się wody z strumienia i ułożyłem się pod drzewem. Zaczęła mnie ogarniać senność. Nawet nie wiem kiedy usnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz