Rozdział V
Leśna gościna
Tak jak mówił Borch jego obóz znajdował się pół dnia drogi od rzeki. Jednak biorąc pod uwagę mój obecny stan droga zajęła nam nieco więcej czasu. Kilkakrotnie musiałem przystawać by złapać oddech. W końcu jednak dotarliśmy. Obozowisko było dość sporych rozmiarów jak na jednego człowieka. W centralnej części znajdowało się miejsce pod palenisko, nad nim rozpościerał się rożen zbudowany z kilku grubszych gałęzi. Od zachodniej strony na jednym z drzew wznosiła się platforma. Z jednej z jej rogów zwisała lina, która była chyba jedynym sposobem by dostać się na górę. Od północy obozowisko zamykała skalna ściana, doskonale musiała chronić od wiatru z tamtej strony. Przy niej rozstawiony był pokaźnych rozmiarów namiot, który był w stanie pomieścić sześciu rosłych mężczyzn.
- I jak Imet, robi wrażenie co? - powiedział z wyraźną nutką dumy w głosie.
- Całkiem imponujące. Co tam jest Borch? - zapytałem pokazując konstrukcje zawieszoną nad ziemią.
- I jak Imet, robi wrażenie co? - powiedział z wyraźną nutką dumy w głosie.
- Całkiem imponujące. Co tam jest Borch? - zapytałem pokazując konstrukcje zawieszoną nad ziemią.
- To jest mój magazyn żywności. Nie ma skuteczniejszego sposobu na zabezpieczenie pożywienia w lesie niż wciągniecie go parę metrów w górę, poza zasięg lokalnych drapieżników.
- Pomysłowe. - Sam nigdy bym nie wpadł na coś takiego. Miał racje nie mam bladego pojęcia jak przetrwać w dziczy, nie wspominając już o braku potrzebnych do tego przedmiotów
- Wiesz co. Miałeś racje, jeśli mam odnaleźć legion i przeżyć drogę to muszę odpocząć oraz zdobyć jakieś doświadczenie.-Powiedziałem.
- Wiesz co. Miałeś racje, jeśli mam odnaleźć legion i przeżyć drogę to muszę odpocząć oraz zdobyć jakieś doświadczenie.-Powiedziałem.
- Ha, wreszcie przemawia przez ciebie rozsądek chłopcze! -ucieszył się rosły brodacz - Chodź pokaże ci gdzie będziesz spał -ruszyłem za nim. Wszedł do namiotu, ja tuż za nim. W środku znajdowało się hamak rozwieszony pomiędzy belkami wsporczymi. Przy prawej płachcie znajdowała się sterta drewna opałowego i kilka zrolowanych futer.
- Mam tylko jeden hamak, ale coś wymyśle. - Złapał futra i rozwinął je przy ścianie naprzeciw wejścia. - Siennik to to nie jest, ale to legowisko powinno być wygodne i co najważniejsze ciepłe. A teraz chodźmy zjeść kolacje, a potem spać. Jutro czeka nas pracowity dzień. - Zrobiliśmy tak jak mówił.
Nazajutrz czułem się już trochę lepiej,bark jednak dalej doskwierał. Naukę rozpoczęliśmy od poznania kilku przydatnych roślin i lokalnych sposobów na najpospolitsze dolegliwości.
Leśniczy pokazał mi elfie łzy leczące zatrucia pokarmowe, Fioletowy pęd rosnący na dębach zwany nieciepem. Napar, którym poczęstował mnie Borch kiedy się ocknąłem był właśnie z tego ziółka. Objaśnił mi jak rozpoznać krzewy jagód jadalnych od trujących.
- Pamiętaj sercowate liście przy czarnych jagodach oznaczają,że są jadalne. Jeśli liście będą wąskie i długie jak pióra to jest wronia krew nie znajdziesz lepszej trutki w tych okolicach. Zapamiętasz? - zapytał.
- Pewnie. Serce mogę jeść, pióra bezużyteczne.- odparłem z pewnością.
- Dobrze,pamiętaj jednak że trucizna czasem też się przydaje. O widzisz tą paprotkę? -Tą z szarym kwiatem i burymi liśćmi?
- Tak, to jest dymnik, Jeśli zerwiesz pąk i wrzucisz go do ognia zacznie nieźle kopcić może posłużyć jako zasłona dymna. Jego dodatkową właściwością jest też to że odstrasza owady. Jeden płatek starczy i przez całą noc żaden komar czy inny giez nie podleci. - Zakończył wywód.
- Nie sądziłem, że istnieją rośliny o takich właściwościach.-Powiedziałem schylając się by zerwać dymnik.
- Natura jeszcze zaskoczy cię nie raz. Pozostał jeszcze jeden cud, który chcę ci pokazać. Widziałem go parę dni temu gdzieś w tej okolicy. - Zaczął się rozglądać po otaczającej nas florze. Zerwał kilka źdźbeł trawy.
- Mam. Nie jesteś może spragniony Imet? - Wyciągnął dłoń podając mi znalezisko.
- Nawet jestem, ale nie wiem co mam z tym zrobić. - Odparłem przyjmując roślinę do ręki.
- Żuj, ale nie połykaj. - Zrobiłem tak jak powiedział. Moje usta zaczął wypełniać lekko kwaskowaty płyn. Przełknąłem go i poczucie pragnienia ustało.
- Co to za czary? - Mój głos był trochę zniekształcony przez trawę
- To jest wodnik lub jak niektórzy mówią zwodnik. Żucie jego źdźbeł koi pragnienie, lecz jak sam przydomek sugeruje to tylko oszustwo. Nie zaspokaja on pragnienia, więc tak czy siak twój organizm potrzebuje wody tylko, że się o tym nie informuje. Słyszałem już o wielu ludziach którzy zamiast pić wodę żuli tylko to zielsko, a potem umierali z odwodnienia. Więc stosuj go z głową chłopcze.
I na tym zakończyła się moja pierwsza lekcja. Zostałem z Borchem jeszcze przez sześć dni. W tym czasie uczyłem się tropić, odnajdywać drogę i strzelać z łuku, który sam skonstruowałem.
- Pora ruszać w drogę. Cieszę się, że ciebie spotkałem. Jeszcze raz dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiłeś.
- I ja się cieszę Imet, I nie dziękuj mi przecież zapłaciłeś mi rozmową i to z nawiązką. Nie wiesz jak dobrze było w końcu się do kogoś odezwać. - Uścisnęliśmy sobie dłonie i wyruszyłem z pakunkiem od mojego przyjaciela.Dostałem od niego skórzany bukłak i worek, który mogłem zarzucić na ramie. W środku torby znalazły się zapasy jedzenia i ziół na kilka dni, oraz hubka i krzesiwo za, które byłem bardzo wdzięczny. Przy pasie zwisał mi nóż o rękojeścią wykonanej z rogu jelenia, a na ramieniu miałem mój własnoręcznie zrobiony łuk. Przeszedłem kilkanaście metrów i zanim zniknąłem w zaroślach odwróciłem się i uniosłem rękę na pożegnanie. Borch odwzajemnił gest. Poczułem zew drogi i ruszyłem.
- Mam tylko jeden hamak, ale coś wymyśle. - Złapał futra i rozwinął je przy ścianie naprzeciw wejścia. - Siennik to to nie jest, ale to legowisko powinno być wygodne i co najważniejsze ciepłe. A teraz chodźmy zjeść kolacje, a potem spać. Jutro czeka nas pracowity dzień. - Zrobiliśmy tak jak mówił.
Nazajutrz czułem się już trochę lepiej,bark jednak dalej doskwierał. Naukę rozpoczęliśmy od poznania kilku przydatnych roślin i lokalnych sposobów na najpospolitsze dolegliwości.
Leśniczy pokazał mi elfie łzy leczące zatrucia pokarmowe, Fioletowy pęd rosnący na dębach zwany nieciepem. Napar, którym poczęstował mnie Borch kiedy się ocknąłem był właśnie z tego ziółka. Objaśnił mi jak rozpoznać krzewy jagód jadalnych od trujących.
- Pamiętaj sercowate liście przy czarnych jagodach oznaczają,że są jadalne. Jeśli liście będą wąskie i długie jak pióra to jest wronia krew nie znajdziesz lepszej trutki w tych okolicach. Zapamiętasz? - zapytał.
- Pewnie. Serce mogę jeść, pióra bezużyteczne.- odparłem z pewnością.
- Dobrze,pamiętaj jednak że trucizna czasem też się przydaje. O widzisz tą paprotkę? -Tą z szarym kwiatem i burymi liśćmi?
- Tak, to jest dymnik, Jeśli zerwiesz pąk i wrzucisz go do ognia zacznie nieźle kopcić może posłużyć jako zasłona dymna. Jego dodatkową właściwością jest też to że odstrasza owady. Jeden płatek starczy i przez całą noc żaden komar czy inny giez nie podleci. - Zakończył wywód.
- Nie sądziłem, że istnieją rośliny o takich właściwościach.-Powiedziałem schylając się by zerwać dymnik.
- Natura jeszcze zaskoczy cię nie raz. Pozostał jeszcze jeden cud, który chcę ci pokazać. Widziałem go parę dni temu gdzieś w tej okolicy. - Zaczął się rozglądać po otaczającej nas florze. Zerwał kilka źdźbeł trawy.
- Mam. Nie jesteś może spragniony Imet? - Wyciągnął dłoń podając mi znalezisko.
- Nawet jestem, ale nie wiem co mam z tym zrobić. - Odparłem przyjmując roślinę do ręki.
- Żuj, ale nie połykaj. - Zrobiłem tak jak powiedział. Moje usta zaczął wypełniać lekko kwaskowaty płyn. Przełknąłem go i poczucie pragnienia ustało.
- Co to za czary? - Mój głos był trochę zniekształcony przez trawę
- To jest wodnik lub jak niektórzy mówią zwodnik. Żucie jego źdźbeł koi pragnienie, lecz jak sam przydomek sugeruje to tylko oszustwo. Nie zaspokaja on pragnienia, więc tak czy siak twój organizm potrzebuje wody tylko, że się o tym nie informuje. Słyszałem już o wielu ludziach którzy zamiast pić wodę żuli tylko to zielsko, a potem umierali z odwodnienia. Więc stosuj go z głową chłopcze.
I na tym zakończyła się moja pierwsza lekcja. Zostałem z Borchem jeszcze przez sześć dni. W tym czasie uczyłem się tropić, odnajdywać drogę i strzelać z łuku, który sam skonstruowałem.
- Pora ruszać w drogę. Cieszę się, że ciebie spotkałem. Jeszcze raz dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiłeś.
- I ja się cieszę Imet, I nie dziękuj mi przecież zapłaciłeś mi rozmową i to z nawiązką. Nie wiesz jak dobrze było w końcu się do kogoś odezwać. - Uścisnęliśmy sobie dłonie i wyruszyłem z pakunkiem od mojego przyjaciela.Dostałem od niego skórzany bukłak i worek, który mogłem zarzucić na ramie. W środku torby znalazły się zapasy jedzenia i ziół na kilka dni, oraz hubka i krzesiwo za, które byłem bardzo wdzięczny. Przy pasie zwisał mi nóż o rękojeścią wykonanej z rogu jelenia, a na ramieniu miałem mój własnoręcznie zrobiony łuk. Przeszedłem kilkanaście metrów i zanim zniknąłem w zaroślach odwróciłem się i uniosłem rękę na pożegnanie. Borch odwzajemnił gest. Poczułem zew drogi i ruszyłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz