Rozdział XIV
Śmierdząca Przeprawa
Salzberg opuściliśmy z małymi problemami. Bramy zostały pozamykane i pilnowane. Miles znał jednak swoje sposoby.
Pod całym miastem ciągnęła się sieć kanałów, które były szlakami przerzutowymi przemytników. Odkąd miasto przejęli najemnicy szmuglerzy nie potrzebowali już swoich dróg przerzutowych. W dniu wejścia wojska jednak się odrodziły. Większość mieszkańców chciała jak najszybciej opuścić nowe tereny cesarstwa Galimor. Zamiast płacić krocie szumowinom za przeprowadzenie nas na drugą stronę muru, ruszyliśmy na własną rękę. Zakupiliśmy lampy oliwne oraz dwa litry oliwy. Kiedy ratuszowy dzwon wybił północ. Ruszyliśmy do włazu prowadzącego do kanałów.
- Nie wiem na co możemy się tam natknąć więc bądźcie czujni.
- Powiedział legionista. - Idziemy gęsiego. Ja na przedzie, Serana w środku ty zamykasz. Jesteście gotowi?
- Bardziej nie będziemy. - Odpowiedzieliśmy prawie jednocześnie.
Wkroczyliśmy do ścieków. W otoczeniu ciemności. Specyficzny odór od razu uderzył w nasze nozdrza. Półelfka miała dobry pomysł żeby zakupić najtańsze pachnidła i nasączyć nimi kawałki materiału, którymi zakryliśmy nos i usta. Od kilku tygodni nie padało więc ciecz ledwo co sięgała nam kostek. Szliśmy pogrążeni w milczeniu. Przy każdym rozgałęzieniu zatrzymywaliśmy się i nasz przewodnik zastanawiał się chwilę nad wyborem ścieżki. Minęliśmy już kilka takich rozstai.
- Skąd wiesz, że wybieramy właściwie tunele? - Zapytałam w czasie postoju kiedy dolewaliśmy paliwa do lampy.
- Staram się iść cały czas na zachód bo to tam najbliżej nam było do murów. A jeżeli nie da rady wybrać takiej drogi to przesądza nos. Idę tam gdzie najmniej śmierdzi. - Uśmiechnął się, a Sera parsknęła śmiechem. Podróż po ściekach strasznie się dłużyła. Nie byłem w stanie stwierdzić ile już w nich przebywamy. Czasem z tunelów za nami jak i przed nami dobiegały człapiące odgłosy kroków. Kiedy przystawaliśmy by się w nie słuchać szybko cichły. Każde kolejne takie odgłosy wydawały się zbliżać.
- Nie podoba mi się to. Sprawdźcie broń. - Zakomenderował Miles.
Poluzował swój toporek wiszący przy pasie. zrobiłem to samo odpinając klamrę pochwy przytrzymującą rękojeść. Dziewczyna wyjęła łuk z sajdaku i nałożyła strzałę na cięciwę przytrzymując ją jednym palcem. Korytarz zaczął łagodnie opadać. Po chwili naszym oczom okazała się duża komora w której znajdowała się baza. Pomieszczenie było cylindryczne miało może z sznur szerokości i laskę wysokości. O ściany były oparte piętrowe zabudowania. Powoli wkroczyliśmy na środek pomieszczenia. Nagle w jednym momencie komora wypełniła się blaskiem, a korytarze zablokowały kraty, które trzasnęły o posadzkę. Światło ukazało trochę ponad dwa tuziny postaci. Byliśmy otoczeni.
- No proszę proszę, kogo my tu mamy? - Powiedziała piskliwym głosem zgarbiona postać opierająca się o barierki na jednym podwyższeniu. Rozejrzałem się dokoła przyglądając zebranym. Wszyscy mieli twarze owinięte jakimiś szmatami i dzierżyli zakrzywione szable i sztylety. Kilkoro stojących najwyżej nic nie miało w dłoniach.
- Nie szukamy kłopotów, chcemy tylko opuścić Salzberg. - Głos Legionisty odbił się grzmiąco od sklepienia.
- To szkoda, bo znaleźliście je wchodząc na tereny szczuroludzi.
- Odwiązał swoją maskę ukazując szczurzy pysk. - Brać ich! - Napastnicy powoli zaczęli się do nas zbliżać popiskując i wywijając orężem.
- Do tamtego szałasu. - powiedział cicho łowca. Ja będę działał osobno i skupię ich uwagę na sobie. Ubezpieczaj dziewczynę, a ty Serano strzelaj celnie. Ruszacie na mój znak. - Staliśmy zwróceni do siebie plecami czekając na komendę.Szczury zaciskały pętlę wokół nas. Półelfka wodziła grotem strzały po stojących nam na drodze wybrykach natury. Na drodze do wskazanego szałasu z odpadków stało dwóch szczurów i jeszcze jeden bezbronny stał na dachu.
- Teraz! - Wrzasnął Miles ruszając pędem do przeciwnika stojącego nam na drodze. Odbił puklerzem odgórne cięcie i toporkiem podciął przeciwnika rozłupując mu kolana. Nie zatrzymał się choćby na sekundę, cały czas pozostawał w biegu.
W tym samym czasie strzała pomknęła w monstrum stojące nad wejściem. Złapał się za szyję i padł na kolana. Podbiegłem do ostatniego szczura stojącego nam na drodze. Uchyliłem się przed paskudnym bocznym cięciem wymierzonym w moją szyję. Ostrze minęło moją skórę może o cal. Oręż którym władał był dla niego zbyt ciężki. Atak pociągnął ramię za sobą odsłaniając tułów. Wykorzystałem tą okazje wychodząc odgórnym cięciem. Klinga wbiła się w szyję wystrzeliwując fontannę krwi. Reszta szczurów runęła w naszą stronę. Ci z gołymi rękami zaczęli w nas czymś ciskać. Odległość musiała jednak być zbyt duża, gdyż pociski lądowały u naszych stóp. Wpadłem we troje do środka,
- Na górę ja ich tu zatrzymam! Łuk zlikwiduj miotaczy, miecz osłaniaj! - Do małej klitki wpadł już jeden człekoszczur i padł od razu łapiąc się za trzonek toporka wystający z jego piersi. Ruszyliśmy posłusznie po schodach ja pierwszy Sera za mną.
Dach miał z jakiś pręt długości na laskę szerokości. Wypatrywałem przeciwników z orenmirem przygotowanym do cięcia. Obszedłem szybko całą powierzchnie i nie znalazłem nikogo oprócz trupa z sterczącą brzechwą strzały z grdyki.
Łuczniczka już zdjęła dwóch miotaczy, zużywając tylko trzy strzały, Został jej jeszcze tylko jeden. Umiejętności strzeleckich nie szło jej odmówić. Miała bardzo wprawne oko. Z pomieszczenia pod nami dochodziły cały czas odgłosy walki. Znad jednej krawędzi przy której stała Serana ostrzeliwując garstkę kłębiącą się przed wejściem, wystrzeliła kudłata łapa łapiąc ją za kostkę i próbując z ciągnąć ją na dół. Dopadłem do niej i jednym cięciem w które włożyłem całą siłę odrąbałem kończynę. Jednak impet z jakim biegłem był za duży. Nie zdążyłem wyhamować przez co spadłem z dachu wprost na dziedziniec na którym były szczury. Upadek wybił mi powietrze z płuc. Poderwałem się jak najszybciej łapiąc za mój miecz leżący obok mnie. Ledwo co stanąłem na nogach i już zostałem odcięty. Nie miałem gdzie się ruszyć. Za plecami miałem kamienną ścianę komory, po bokach drewniane szałasy a przed sobą szczura. Z powodu braku możliwości natarłem na niego. Bez żadnych problemów odbił moje cięcie wytrącając orenmira z moich rąk. Wycofałem się do tyłu aż ściana stanęła mi na drodze. Wyszczerzył swoje zęby gryzonia po czym podniósł swój kordelas do zadania cięcia
- Już po tobie chłoptasiu. - Nagle jakby oklapł z sił. Zacharczał odwracając się do mnie tyłem ukazując strzałę sterczącą z potylicy.
- Chłopcze. - usłyszałem twardy znajomy głos. Rozejrzałem się dokładnie i zobaczyłem małą okrągłą kratę o średnicy kroku. Po drugiej stronie siedział Fergus. - Jak się cieszę, że cię widzę a teraz otwórz tą klapę żebym mógł nakopać im te zawszone rzycie.
musisz pociągnąć za tamten łańcuch po prawej. - Zrobiłem co chciał. Wyszedł ze swojej celi i przeciągnął się. - Mogę pożyczyć orenmira? Nie ma tu mojego młota a tymi ich szabelkami nie umiem się posługiwać. - Zapytał krytycznie oglądając klingę trupa leżącego u naszych stóp.
- Niech ci będzie ale po potyczce masz mi go oddać. - Podałem mu moją klingę i złapałem za kordelas.
- No i to ja rozumiem. Za mną Imet. Na pohybel skurwysynom !
- Ruszył z wrzaskiem na szczury tłoczące się przed wejściem. Ja byłem tuż za nim. Serana szyła w grupkę z góry, a łowca bronił dostępu do przejścia. Krasnolud wpadł w zgraje rąbiąc na lewo i prawo. Jednym cięciem powalił chyba dwóch naraz. Postanowiłem zaatakować od tyłu więc obszedłem zamieszenie. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Szczury kłębiły się przy Fergusie i Milesie, który odparł pokraki i wyszedł przed próg Podszedłem do najbliższego oponenta i przejechałem mu klingą po szyi zanim się zorientowali zdążyłem tak wykończyć trzech. Zamierzałem się zabrać już za ostatniego kiedy ktoś szarpnął mnie gwałtownie w tył. Przewalił mnie na posadzkę i przyłożył szablę do mojej grdyki.
- Poddajcie się albo krew tego smarkacza zrobi ładną kałużę.
-Szczury odsunęły się od moich towarzyszy dając im widok na moją pozycję.
- Już spokojnie. - Powiedział legionista.
- Rzućcie broń daleko od siebie. - Rozkazał szczur. Odrzucili broń i trzymali ręce na widoku. Dłonie Milesa były skierowane na dowódcę szczuroludzi, który stał nade mną. Nagle z jego rękawa wystrzelił bełt, który wbił się pomiędzy oczy wodza. Jego truchło zwaliło się z hukiem koło mnie. Szczury były w szoku odchodząc czarnego łowcy. Dimmik wodził szeroko rozpostartymi ramionami po bestiach.
- Ktoś jeszcze chce skończyć jak wasz watażka?
- Czaromiot, odwrót! - Zaczęły ryczeć szczury w panicznej ucieczce. Wspinały się po pionowych ścianach do wysoko położonych rur bez najmniejszego wysiłku. Kiedy zostaliśmy sami w komorze Miles zwalił się na kolana. Podbiegliśmy do niego.
- Niedobrze, zostałeś ranny? - Zapytał krasnolud przykucając przy nim.
- Tylko mnie drasnęli w przedramię. - Zdążył wypowiedzieć cichym głosem i stracił przytomność.
- Duwelszajs! Szybko musimy mu odciąć rękę jeśli ma przeżyć.
- Oszalałeś - wydarła się Serana - nie mam tu potrzebnych narzędzi i warunków! A poza tym jak to miało by mu pomóc?
- Niektóre szczury używają specjalnie ząbkowanych ostrzy pokrytych trucizną. Kiedy takie ostrze w coś się wbije ząbki się łamią pozostając w ranie. Tak długo jak tkwią one w ciele do organizmu dostaje się trucizna.
- To je wyjmijmy zamiast odcinać rękę! - Serana dalej się kłóciła.
- Masz tu magiczne szkła zdolne przybliżyć wizje? One są za małe żeby je wszystkie powyciągać i za długo by to trwało.
- Szybko do cholery Serano leć do tamtej chaty i przynieś mi moje torby! Imet przynieś to kosownik! - Wykrzyczał krasnolud zawiązując ciasno opaskę ponad łokciem rannego. Jak już wróciłem z koksownikiem Fergus już grzebał w swoich tobołach.
- Rozpal ogień! - zrobiłem jak mówił. włożył swój topór do ognia i dosypał do niego jakiegoś proszku. Płomień wzmógł się momentalnie zmieniając swoją barwę na niebieskawą.
- to żywica kopcokrzewu zmieszana z siarkożarem. Zwiększa on temperaturę ognia. metal musi się rozgrzać do czerwoności. Po chwili stal już jarzyła się jaskrawo.
- Imet przytrzymaj mu rękę za nadgarstek, a ty usiądź na jego barku Serano. Może się gwałtownie poderwać. - Włożył mu jeszcze w usta jakiś gałgan i stanął na wysokości łokcia. - Trzymajcie mocno. - Jednym cięciem odrąbał rękę Milesa, Następnie przytknął rozżarzony topór do miejsca z którego jeszcze przed chwilą wyrastało przedramię. legionista poderwał się konwulsyjnym ruchem i zaczął krzyczeć. szmata stłumiła jednak okrzyk bólu. Po chwili opadł ponownie bez ducha. Do przykrej palety woni doszedł jeszcze zapach przypalanego ludzkiego mięsa.
Fergus odrzucił topór i usiadł opierając się o ścianę ocierając pot z czoła.
- Skąd wiedziałeś Co należy zrobić? - Pomagałem kiedyś medykowi polowemu więc wiem jak amputować kończyny a co do szczurzych ostrzy w identyczny sposób zginął mój syn. skonał mi kilka godzin temu w ramionach. - Posmutniał wyraźnie. - Ich watażka łaskawie opisał mi jak to się stało. Jego śmierć nie poszła przynajmniej na marne. - Po jego policzku pociekło kilka łez.
- Bardzo nam przykro - Powiedział Sera. - A gdzie jego ciało?
- Rzucili je na pożarcie swoim małym braciom do tamtego zsypu.
Wstałem wziąłem lampę i podszedłem do wskazanego miejsca. Wychyliłem się i spojrzałem w ciemność rozrywaną przez światło kaganka. pręt poniżej leżały zwłoki syna krasnoluda. zgasiłem lampę i wylałem nań oliwę. Następnie zapaliłem mały kawałek materiału walającego się po posadzce od kosownika i wrzuciłem do środka. Oliwa wybuchła jaskrawym płomieniem. Wróciłem do reszty
- Zwłoki twojego syna nie będą już więcej bezczeszczone. Oddałem je ogniu.
- Dziękuję, chłopcze. - skleciliśmy pośpiesznie nosze. ułożyliśmy na niej Milesa i część pakunków i ruszyliśmy w dalszą drogę. Fergus wiedział gdzie trzeba było iść nie minęła godzina i już wychodziliśmy na powierzchnię poza murami Salzbergu.
- Nie podoba mi się to. Sprawdźcie broń. - Zakomenderował Miles.
Poluzował swój toporek wiszący przy pasie. zrobiłem to samo odpinając klamrę pochwy przytrzymującą rękojeść. Dziewczyna wyjęła łuk z sajdaku i nałożyła strzałę na cięciwę przytrzymując ją jednym palcem. Korytarz zaczął łagodnie opadać. Po chwili naszym oczom okazała się duża komora w której znajdowała się baza. Pomieszczenie było cylindryczne miało może z sznur szerokości i laskę wysokości. O ściany były oparte piętrowe zabudowania. Powoli wkroczyliśmy na środek pomieszczenia. Nagle w jednym momencie komora wypełniła się blaskiem, a korytarze zablokowały kraty, które trzasnęły o posadzkę. Światło ukazało trochę ponad dwa tuziny postaci. Byliśmy otoczeni.
- No proszę proszę, kogo my tu mamy? - Powiedziała piskliwym głosem zgarbiona postać opierająca się o barierki na jednym podwyższeniu. Rozejrzałem się dokoła przyglądając zebranym. Wszyscy mieli twarze owinięte jakimiś szmatami i dzierżyli zakrzywione szable i sztylety. Kilkoro stojących najwyżej nic nie miało w dłoniach.
- Nie szukamy kłopotów, chcemy tylko opuścić Salzberg. - Głos Legionisty odbił się grzmiąco od sklepienia.
- To szkoda, bo znaleźliście je wchodząc na tereny szczuroludzi.
- Odwiązał swoją maskę ukazując szczurzy pysk. - Brać ich! - Napastnicy powoli zaczęli się do nas zbliżać popiskując i wywijając orężem.
- Do tamtego szałasu. - powiedział cicho łowca. Ja będę działał osobno i skupię ich uwagę na sobie. Ubezpieczaj dziewczynę, a ty Serano strzelaj celnie. Ruszacie na mój znak. - Staliśmy zwróceni do siebie plecami czekając na komendę.Szczury zaciskały pętlę wokół nas. Półelfka wodziła grotem strzały po stojących nam na drodze wybrykach natury. Na drodze do wskazanego szałasu z odpadków stało dwóch szczurów i jeszcze jeden bezbronny stał na dachu.
- Teraz! - Wrzasnął Miles ruszając pędem do przeciwnika stojącego nam na drodze. Odbił puklerzem odgórne cięcie i toporkiem podciął przeciwnika rozłupując mu kolana. Nie zatrzymał się choćby na sekundę, cały czas pozostawał w biegu.
W tym samym czasie strzała pomknęła w monstrum stojące nad wejściem. Złapał się za szyję i padł na kolana. Podbiegłem do ostatniego szczura stojącego nam na drodze. Uchyliłem się przed paskudnym bocznym cięciem wymierzonym w moją szyję. Ostrze minęło moją skórę może o cal. Oręż którym władał był dla niego zbyt ciężki. Atak pociągnął ramię za sobą odsłaniając tułów. Wykorzystałem tą okazje wychodząc odgórnym cięciem. Klinga wbiła się w szyję wystrzeliwując fontannę krwi. Reszta szczurów runęła w naszą stronę. Ci z gołymi rękami zaczęli w nas czymś ciskać. Odległość musiała jednak być zbyt duża, gdyż pociski lądowały u naszych stóp. Wpadłem we troje do środka,
- Na górę ja ich tu zatrzymam! Łuk zlikwiduj miotaczy, miecz osłaniaj! - Do małej klitki wpadł już jeden człekoszczur i padł od razu łapiąc się za trzonek toporka wystający z jego piersi. Ruszyliśmy posłusznie po schodach ja pierwszy Sera za mną.
Dach miał z jakiś pręt długości na laskę szerokości. Wypatrywałem przeciwników z orenmirem przygotowanym do cięcia. Obszedłem szybko całą powierzchnie i nie znalazłem nikogo oprócz trupa z sterczącą brzechwą strzały z grdyki.
Łuczniczka już zdjęła dwóch miotaczy, zużywając tylko trzy strzały, Został jej jeszcze tylko jeden. Umiejętności strzeleckich nie szło jej odmówić. Miała bardzo wprawne oko. Z pomieszczenia pod nami dochodziły cały czas odgłosy walki. Znad jednej krawędzi przy której stała Serana ostrzeliwując garstkę kłębiącą się przed wejściem, wystrzeliła kudłata łapa łapiąc ją za kostkę i próbując z ciągnąć ją na dół. Dopadłem do niej i jednym cięciem w które włożyłem całą siłę odrąbałem kończynę. Jednak impet z jakim biegłem był za duży. Nie zdążyłem wyhamować przez co spadłem z dachu wprost na dziedziniec na którym były szczury. Upadek wybił mi powietrze z płuc. Poderwałem się jak najszybciej łapiąc za mój miecz leżący obok mnie. Ledwo co stanąłem na nogach i już zostałem odcięty. Nie miałem gdzie się ruszyć. Za plecami miałem kamienną ścianę komory, po bokach drewniane szałasy a przed sobą szczura. Z powodu braku możliwości natarłem na niego. Bez żadnych problemów odbił moje cięcie wytrącając orenmira z moich rąk. Wycofałem się do tyłu aż ściana stanęła mi na drodze. Wyszczerzył swoje zęby gryzonia po czym podniósł swój kordelas do zadania cięcia
- Już po tobie chłoptasiu. - Nagle jakby oklapł z sił. Zacharczał odwracając się do mnie tyłem ukazując strzałę sterczącą z potylicy.
- Chłopcze. - usłyszałem twardy znajomy głos. Rozejrzałem się dokładnie i zobaczyłem małą okrągłą kratę o średnicy kroku. Po drugiej stronie siedział Fergus. - Jak się cieszę, że cię widzę a teraz otwórz tą klapę żebym mógł nakopać im te zawszone rzycie.
musisz pociągnąć za tamten łańcuch po prawej. - Zrobiłem co chciał. Wyszedł ze swojej celi i przeciągnął się. - Mogę pożyczyć orenmira? Nie ma tu mojego młota a tymi ich szabelkami nie umiem się posługiwać. - Zapytał krytycznie oglądając klingę trupa leżącego u naszych stóp.
- Niech ci będzie ale po potyczce masz mi go oddać. - Podałem mu moją klingę i złapałem za kordelas.
- No i to ja rozumiem. Za mną Imet. Na pohybel skurwysynom !
- Ruszył z wrzaskiem na szczury tłoczące się przed wejściem. Ja byłem tuż za nim. Serana szyła w grupkę z góry, a łowca bronił dostępu do przejścia. Krasnolud wpadł w zgraje rąbiąc na lewo i prawo. Jednym cięciem powalił chyba dwóch naraz. Postanowiłem zaatakować od tyłu więc obszedłem zamieszenie. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Szczury kłębiły się przy Fergusie i Milesie, który odparł pokraki i wyszedł przed próg Podszedłem do najbliższego oponenta i przejechałem mu klingą po szyi zanim się zorientowali zdążyłem tak wykończyć trzech. Zamierzałem się zabrać już za ostatniego kiedy ktoś szarpnął mnie gwałtownie w tył. Przewalił mnie na posadzkę i przyłożył szablę do mojej grdyki.
- Poddajcie się albo krew tego smarkacza zrobi ładną kałużę.
-Szczury odsunęły się od moich towarzyszy dając im widok na moją pozycję.
- Już spokojnie. - Powiedział legionista.
- Rzućcie broń daleko od siebie. - Rozkazał szczur. Odrzucili broń i trzymali ręce na widoku. Dłonie Milesa były skierowane na dowódcę szczuroludzi, który stał nade mną. Nagle z jego rękawa wystrzelił bełt, który wbił się pomiędzy oczy wodza. Jego truchło zwaliło się z hukiem koło mnie. Szczury były w szoku odchodząc czarnego łowcy. Dimmik wodził szeroko rozpostartymi ramionami po bestiach.
- Ktoś jeszcze chce skończyć jak wasz watażka?
- Czaromiot, odwrót! - Zaczęły ryczeć szczury w panicznej ucieczce. Wspinały się po pionowych ścianach do wysoko położonych rur bez najmniejszego wysiłku. Kiedy zostaliśmy sami w komorze Miles zwalił się na kolana. Podbiegliśmy do niego.
- Niedobrze, zostałeś ranny? - Zapytał krasnolud przykucając przy nim.
- Tylko mnie drasnęli w przedramię. - Zdążył wypowiedzieć cichym głosem i stracił przytomność.
- Duwelszajs! Szybko musimy mu odciąć rękę jeśli ma przeżyć.
- Oszalałeś - wydarła się Serana - nie mam tu potrzebnych narzędzi i warunków! A poza tym jak to miało by mu pomóc?
- Niektóre szczury używają specjalnie ząbkowanych ostrzy pokrytych trucizną. Kiedy takie ostrze w coś się wbije ząbki się łamią pozostając w ranie. Tak długo jak tkwią one w ciele do organizmu dostaje się trucizna.
- To je wyjmijmy zamiast odcinać rękę! - Serana dalej się kłóciła.
- Masz tu magiczne szkła zdolne przybliżyć wizje? One są za małe żeby je wszystkie powyciągać i za długo by to trwało.
- Szybko do cholery Serano leć do tamtej chaty i przynieś mi moje torby! Imet przynieś to kosownik! - Wykrzyczał krasnolud zawiązując ciasno opaskę ponad łokciem rannego. Jak już wróciłem z koksownikiem Fergus już grzebał w swoich tobołach.
- Rozpal ogień! - zrobiłem jak mówił. włożył swój topór do ognia i dosypał do niego jakiegoś proszku. Płomień wzmógł się momentalnie zmieniając swoją barwę na niebieskawą.
- to żywica kopcokrzewu zmieszana z siarkożarem. Zwiększa on temperaturę ognia. metal musi się rozgrzać do czerwoności. Po chwili stal już jarzyła się jaskrawo.
- Imet przytrzymaj mu rękę za nadgarstek, a ty usiądź na jego barku Serano. Może się gwałtownie poderwać. - Włożył mu jeszcze w usta jakiś gałgan i stanął na wysokości łokcia. - Trzymajcie mocno. - Jednym cięciem odrąbał rękę Milesa, Następnie przytknął rozżarzony topór do miejsca z którego jeszcze przed chwilą wyrastało przedramię. legionista poderwał się konwulsyjnym ruchem i zaczął krzyczeć. szmata stłumiła jednak okrzyk bólu. Po chwili opadł ponownie bez ducha. Do przykrej palety woni doszedł jeszcze zapach przypalanego ludzkiego mięsa.
Fergus odrzucił topór i usiadł opierając się o ścianę ocierając pot z czoła.
- Skąd wiedziałeś Co należy zrobić? - Pomagałem kiedyś medykowi polowemu więc wiem jak amputować kończyny a co do szczurzych ostrzy w identyczny sposób zginął mój syn. skonał mi kilka godzin temu w ramionach. - Posmutniał wyraźnie. - Ich watażka łaskawie opisał mi jak to się stało. Jego śmierć nie poszła przynajmniej na marne. - Po jego policzku pociekło kilka łez.
- Bardzo nam przykro - Powiedział Sera. - A gdzie jego ciało?
- Rzucili je na pożarcie swoim małym braciom do tamtego zsypu.
Wstałem wziąłem lampę i podszedłem do wskazanego miejsca. Wychyliłem się i spojrzałem w ciemność rozrywaną przez światło kaganka. pręt poniżej leżały zwłoki syna krasnoluda. zgasiłem lampę i wylałem nań oliwę. Następnie zapaliłem mały kawałek materiału walającego się po posadzce od kosownika i wrzuciłem do środka. Oliwa wybuchła jaskrawym płomieniem. Wróciłem do reszty
- Zwłoki twojego syna nie będą już więcej bezczeszczone. Oddałem je ogniu.
- Dziękuję, chłopcze. - skleciliśmy pośpiesznie nosze. ułożyliśmy na niej Milesa i część pakunków i ruszyliśmy w dalszą drogę. Fergus wiedział gdzie trzeba było iść nie minęła godzina i już wychodziliśmy na powierzchnię poza murami Salzbergu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz